Ambergris Caye – Belize – Dzień 3 – Dziennik z podróży
Gdy opuściliśmy nasz prywatny raj, naszą 'filetową landrynę' i naszego prywatnego dyrektora – legwana, pełni nadziei popłynęliśmy dalej na północ. Do największej wyspy Belize – Ambergris Caye. Wyspy, na której największe miasto – San Pedro, Madonna nazywa La isla bonita. Czy celnie?
AMBERGRIS CAYE – POWITANIE:
Wstaliśmy o 5 rano, od poprzedniego popołudnia wciąż padało, a na naszym ganku nastąpiła mała zmiana warty. Nasz legwan zniknął, a w jego miejsce pojawił się jakiś przemoczony psiak. Nakarmiliśmy go więc tym, co mieliśmy sami zjeść na śniadanie. Wywołało to niestety poruszenie na ganku obok, gdzie, jak się okazało, schował się nasz gad. Mimo tej ostatniej niezręczności w naszych relacjach, pożegnaliśmy się i w pełnym deszczu, brzegiem morza poszliśmy na przystań promową.

Gdy dotarliśmy do celu, byliśmy cali mokrzy, jedynie plecaki, dzięki wodoodpornym pokrowcom, okazały się suche. Tak to najczęściej bywa, że na wyjazdach ekwipunek szanujemy bardziej, niż własne zdrowie. 🙂
Rejs nie trwał długo, ale to, co ukazało się naszym oczom, było straszne. Miasto jak Łeba, pełno utkanych domów, resortów, neonowych barów i biliardów ludzi, pomimo, że wciąż padał deszcz. Ale mówimy sobie: jest źle, ale może to tylko złe pierwsze wrażenie.
Do hotelu (Hotel Corona del Mar), który zarezerwowaliśmy wcześniej, gdzie miał być basen, śniadanie i pralnia, dojechaliśmy, z racji pogody, meleksem. Jaki będzie hotel – wiedzieliśmy. Moloch, ale z ciepłą wodą – to był wyznacznik wyboru. Od jakiegoś czasu ciepłą wodę pamiętaliśmy z mglistych wspomnień, więc tu chcieliśmy poczuć trochę luksusu. Ręczniki wywinięte w jakieś cudaczne zwierzęta, wyprasowane prześcieradło, klimatyzacja i inne bajery trochę nas onieśmieliły, ale przypudrowały pierwsze złe wrażenie wyspy.

Przygotowaliśmy ubrania do pralni, zużyliśmy trochę ciepłej wody i postanowiliśmy, zahaczając o recepcję, pójść na lotnisko, by zakupić bilety na jutro do miasteczka Punta Gorda. Ale na recepcji pustka. W hotelu spotkaliśmy tylko jednego kuracjusza – bardzo uśmiechniętą starszą amerykankę. Na korytarzach brak światła. W barze nawet barmana nie było. Trochę jak z filmów Kubricka. Ale w końcu znaleźliśmy kogoś z personelu, wręczyliśmy mu pranie, poinformowaliśmy, że rano wymeldujemy się, więc chcemy pranie na wieczór. Uśmiechnął się dziwnie i zniknął za drzwiami z napisem 'service'. Popatrzyliśmy za nim trochę zdziwieni, ale co tam, La isla bonita czeka.

O matko, co za brzydkie miasto! T-R-G-E-D-I-A. Niech za słowa posłużą zdjęcia, bo szkoda czcionki.



Zakupiliśmy dość specyficzne bilety lotnicze, ale o tym opowiem później. Ustaliliśmy, gdzie jest co w tym mieście, zakupiliśmy Chips Ahoy – nasze ulubione amerykańskie ciastka, Pringlesy i postanowiliśmy narąbać się niezdrowym jedzeniem, wspierając się jakimś drinkiem gdzieś w okolicznym barze.


Tak minął nam dzień pierwszy i zarazem ostatni w San Pedro na Ambergris Caye. Dobrze, teraz postaram się być rzetelny.
Plaża była słaba, ale w taką pogodę trudno jej było sprostać naszym oczekiwaniom i wypadała bardzo resortowo w porównaniu z plażą Caye Caulker. Wiem, że to pora deszczowa. Wiem, że kurorty, a takim jest San Pedro, tak muszą wyglądać. Wiem, że duże miasta mniej mi się podobają, niż mniejsze. I wiem w końcu, że dla kogoś może to być najpiękniejsze miejsce na świecie, ale ja nie muszę się zgadzać z opinią innych, a nawet samej Madonny.

AMBERGRIS CAYE – SAN PEDRO – PRZYKŁADOWE CENY:
pralnia w hotelu – 7 BZD
2 drinki w barze – 10 BZD
taxi meleks (jazda przez pół wyspy) – 5 BZD
kolacja dla 2 osób, w taniej spelunie – 20 BZD
Cola, Chips Ahoy i Pringles – 8 BZD
hotel za pokój standard 2 osoby – 81 BZD
INNE: O początkach naszej wizyty w Belize przeczytasz tu, a o cudownej wyspie – Caye Caulker, którą szczerze polecamy tu.
2 myśli w temacie “Dziennik z podróży – Belize – Dzień 3 – Ambergris Caye – La isla bonita”