Palawan dziennik z podróży dzień 1 – Warszawa, Tokio, Manila.
Niektóre wyjazdy nie są planowane. Planuje je za nas zbieg okoliczności. Tak było tym razem. Przymusowy urlop. W takiej sytuacji zaczynasz się zastanawiać, czy przypadkiem nie jesteś pracoholikiem. Najpierw nie chcieliśmy nigdzie jechać, mieliśmy ten tydzień po prostu spędzić w domu i odpocząć. Ale potem przyszła refleksja – od dwóch lat nigdzie nie wyjechaliśmy na dłużej. Trzeba to zmienić! Mail do pracy i prośba o dodatkowe 7 dni zatwierdzona. A więc mamy dwa tygodnie!

Kiedy na zaplanowanie wyjazdu masz trzy tygodnie, dodatkowo ma być względnie tanio i zdecydowanie ciepło, krąg potencjalnych destynacji znacznie się zawęża. Po analizie kosztowej padło na Filipiny, a po przejrzeniu zdjęć z google – na Palawan. Tak, ten wyjazd ma być typowo wypoczynkowy, koniec z codziennym zwiedzaniem, ciągłym zmienianiem miejsc i spaniem w 10 osobowym pokoju w najtańszym hostelu w mieście! Trzeba naładować akumulatory, jak to się czasem szumnie nazywa.
Żeby wyszło tanio, połączyliśmy wszystkie dostępne zniżki, wykorzystaliśmy wszystkie mile, zdobywane przez kilka lat na lotach Iberią, a ostatni lot, na Palawan, odbędziemy low costem. Zajmie nam to łącznie, bagatela, 33 godziny, plus dodatkowe 5 na dostanie się na północ wyspy, do El Nido. Ale, płacąc za całość 1000 zł za osobę, można się przemęczyć.
Palawan dziennik z podróży dzień 1 – lot do Tokio
Podróż zaczynamy w Warszawie, cel Tokio. My, jak to my, zamiast przez te niecałe 10 godzin pospać, całą podróż przegadaliśmy i oglądaliśmy filmy. Wynik – tuż przed lądowaniem dopadło nas znużenie, w końcu w Polsce był już środek nocy. Tymczasem przed nami cały dzień na nogach!
Wylądowaliśmy kilka minut po 9 rano, następny lot mieliśmy mieć o 18. Postanowiliśmy więc zostawić bagaże w przechowalni i pojechać do Narity. Mieliśmy dwa większe plecaki i jeden podręczny. Jak się okazało, o wiele taniej było skorzystać z automatycznej skrytki (500 JPY), niż z tradycyjnej przechowalni (930 JPY). Dodatkowo, płacąc w automacie, znaleźliśmy 100 jenów, więc przechowalnia kosztowała nas jedynie 400. 🙂

Palawan dziennik z podróży dzień 1 – Narita
Do Narity, a dokładniej do Aeon Mall, pojechaliśmy dedykowanym autobusem za 250 JPY za osobę.

Jeśli chcecie zobaczyć miasteczko, warto wybrać inny shuttle, gdyż nasz jedzie tylko do centrum handlowego, ale o to dokładnie nam chodziło. Otóż zniszczył się nam kabel od laptopa i na gwałt potrzebowaliśmy taśmy klejącej :D. Znaleźliśmy ją, tak jak kilka innych drobiazgów, w Daiso – sklepie, w którym większość rzeczy kosztuje 100 JPY.

Dla zabicia czasu przeszliśmy się też do dużego sklepu spożywczego, gdzie kupiliśmy nowe KitKaty o smaku żurawiny i migdałów. Pyszne, tylko czemu takie drogie? 🙁

Palawan dziennik z podróży dzień 1 – sushi
Choć nie byliśmy głodni, postanowiliśmy iść na sushi – dosłownie na dwa talerzyki. Naprzeciwko Aeona, po drugiej stronie ulicy, znajduje się świetny sushi bar, gdzie większość talerzyków kosztuje tylko 100 JPY.

Miejsce jest oblegane przez lokalsów, co zawsze dobrze rokuje, my czekamy na stolik prawie pół godziny (wcześniej musimy pobrać numerek w specjalnym automacie, który nie ma wersji angielskiej, ale „na czuja” jakoś się nam udaje).


Kiedy już się rozsiadamy przy stoliku, hipnotyzuje nas rząd talerzyków z rybnymi przysmakami, jadącymi po specjalnej taśmie koło nas. Jeśli chcemy na szybko zamówić konkretny rodzaj sushi, robimy to za pomocą mini komputerka znajdującego się nad naszymi głowami – zamówione talerzyki podjeżdżają po kilku chwilach na osobnej, wyżej usytuowanej taśmie.


Mieliśmy nie jeść dużo, ale po kilkunastu minutach piętrzą się przed nami puste talerzyki. Należy pozostawić je na stole, żeby obsługa po posiłku mogła je policzyć i wystawić nam rachunek.

Kiedy już to załatwimy, pozostaje nam zabawa – talerzyki wrzucamy do specjalnej dziury, a za każde pięć możemy coś wygrać (małe gadżety typu figurki). Mamy dziś szczęście – wygrywamy w 2 na 3 próby. Zdobyte fanty oddajemy zachwyconemu dzieciakowi, siedzącemu nieopodal, i idziemy do kasy, by zapłacić.

Palawan dziennik z podróży dzień 1 – lot do Manili
0 15 kierujemy się w stronę lotniska. Ziewamy już z częstotliwością co kilkanaście sekund. Odbieramy bagaże ze skrytki i jedziemy shuttle busem na terminal 2, z którego Japan Airlines polecimy do Manili. Na miejscu okazuje się, że samolot jest pełen, a tylko my nie odprawiliśmy się online, więc nie będziemy siedzieć koło siebie. Dla nas to nie problem – marzymy i tak tylko o śnie, ale obsługa przeprasza nas kilkunastokrotnie (!), jakby miała na to jakikolwiek wpływ J. Widząc, że nie robimy jakichkolwiek problemów, są bardziej zdziwieni nami, niż my ich przeprosinami. 😉 W końcu to Japonia.
Jeszcze tylko szybkie poszukiwanie poczty, zakup kolejnych KitKatów – tym razem równie przepyszny i drogi melon z Hokkaido, bezowocne poszukiwania kremu Shiseido, i do gate’u dochodzimy akurat w momencie rozpoczęcia boardingu. Przed nami stoi młoda Japonka, która zachowuje się normalnie do czasu, aż nagle – zupełnie bez powodu – kładzie się na ziemi i zaczyna dosłownie wyć. Nikt nie wie, o co chodzi, obsługa jest zdezorientowana. Jak się po kilkunastu minutach okaże – pasażerka miała siedzieć obok jednego z nas, a ponieważ przez swój stan została wycofana z lotu, mogliśmy usiąść koło siebie. Takie nasze szczęście w jej nieszczęściu…
W starym, ale dobrze utrzymanym Boeingu 767 zasypiamy jeszcze przed odkołowaniem. 4 godziny lotu to dla nas zbawienie, nawet niewygodne siedzenia nie przeszkadzają.
Palawan dziennik z podróży dzień 1 – Manila
W Manili lądujemy po 22. Jeszcze tylko szybka kontrola paszportowa, shuttle bus do terminala 4, z którego rano wylatujemy do Puerto Princesa na Palawanie i znów przed nami 7 godzin czekania. Lecimy o 6:40. Jest już 1. Hala odlotów zapełnia się z każdą minutą, wszyscy odlatują z samego rana. Walka o 10 gniazdek elektrycznych jest zażarta. 🙂 Zmęczeni, czekamy na wschód słońca i otwarcie check-in…
